czwartek, 20 października 2011

18 września 2011, Dzień 3, Trasa: Bańska Bystrica-Mohacs


http://g.co/maps/49j64

Poranek po pierwszej nocy na tripie w namiocie był bardzo miły, prysznic, kupa ;P, suszenie namiotu (taaak nie ma jak nie otworzyć otworów wentylacyjnych i nachuchać:P), jako że spaliśmy w dolinie przy górskim strumyku słonko docierało z opóźnieniem przebijając się przez drzewa :P i właśnie z tego powodu musieliśmy przestawiać namiot co kilka minut by wysechł na słońcu, a nie stał w cieniu:P Stwierdziliśmy następnie już po spakowaniu się, że może skoro mamy jeszcze drobne wyszperane po naszych domach euro to można je na bogato wydać na śniadanie + kawę dla Katji (bo to mega kawoszka, ale o tym później) w przy campingowym barze. Mieliśmy ochotę na jajecznicę, a karta niby przetłumaczona na angielski, ale nie wszędzie, i choć słowackie nazwy brzmią łudząco podobnie tylko trochę śmieszniej od polskich to jest to podpucha uważajcie :) Z karty wybraliśmy zatem 2x "Jaternice" i kawę. Głodni czekaliśmy na naszą jajówę kiedy na stół wjechały 2 zestawy kaszanki + ogór + chlebek na zapchanie :P   Cóż była to pierwsza kaszanka Skuna w życiu :P Zjadł ze smakiem, ale fanem nie został:) Później patrząc w kartę znaleźliśmy "Wychlastane jajca", ale weź tu bądź odważny i zamów u wielkiej kobiety za barem "wychlastane jajca" :D
Po śniadanku, do tankowaliśmy jeszcze wody do butli i wyszliśmy przed camping łapać stopa:P Chwilę postaliśmy łapiąc w pobliskiej zatoczce po czym przyjechała policja i zaczęła łapać (niekoniecznie stopa, choć chętnie się zatrzymywali:P) z drugiej strony ulicy. Przez nich prawie przegapiliśmy naszego pierwszego stopa tego dnia bo myśleliśmy, że to ich żniwo. Okazało się jednak, że to nasza zdobyć i ruszyliśmy...

STOP nr 4
Auto: Renault Megane Scenic                               Trasa: Zvolen-Sahy (na mapce A-B)

Pierwszym stopem tego dnia okazało się starsze małżeństwo Słowaków jechali do Sahy po paprykę bo podobno to najlepsza miejscówka i pora na jej zbieranie, w sumie trudno się dziwić to praktycznie już Węgry, a Ci słyną z papryki :) Nie za bardzo mówili po ang, trochę po niemiecku. Ale rozumieli co któreś tam polskie słowo, po jakimś czasie trudów rozmowy ucichła :P i tylko co jakiś czas przerywaliśmy milczenie i oglądanie widoków za oknem jakąś anegdotą, a to o kuchni, a to o ich dzieciach lub o celu naszej podróży. Warto dodać, że Pan starszy wyglądał jak troszeczkę mniejsza (i z krótszą brodą) wersja Seniora z programu Orange County Choppers :) Zbliżając się do Sahy powiedzieli nam, że kilka aut za nami jedzie auto na polskich blachach i może uda się je zatrzymać (no nie udało się ;P).  Podwieźli nas na samą granicę, tzn. jej pozostałość i nadrobili przy tym trochę drogi. Dziękujemy :)
Na granicy brud, smród i full śmieci. Szczur buszujący w śmieciach. Gryzoń był wybitnie odważny bo spokojnie kończył obiad i Skunowi nie udało się go wywabić na ulicę pomimo wydawania dziwnych dźwięków i machania łapami :) Kilka fotek, dużo polskich autokarów które zatrzymywały się przy kantorach, ale nas oczywiście nie widziały ;P Katja dowiaduje się, że motocykliści i autostopowicze się pozdrawiają na trasie, po chwili łapania (bo wiele tego nie jeździło), zatrzymuję się rozklekotany Opel Vectra z parką wyglądającą na cyganów, w środku pokrowiec "miś" na siedzeniach i syf :) Gościu pokazuje międzynarodowy gest, że chcę kasę...Skun na to udaje durnia i mówi, że nie wie o co chodzi, ale chcemy do Budapesztu. W końcu cygan sięga do zakamarków umysłu i wyławia angielskie słowo "Money, 8 Euro" :D Pasujemy i dobrze bo za chwilę zatrzymuję się...

STOP nr 5
Auto: Volvo S40                            Trasa: Sahy - Budapest (B-C)

Krzysiu, młody Polak spod Wrocławia, pracuje w Budapeszcie i sprzedaje usługi finansowe. Mega spoko pozytywny gość. W 2005 mieszkał sobie i pracował w UK. Opowiadamy trochę o sobie i tripie, Krzyś opowiada nam o Budapeszcie i Węgrach. Opowiada nam jak jeździ się chillować nad Balaton, ale na przeciwny brzeg niż ten z miejscowością Siofok. Jego Volvo jest super czyste w przeciwieństwie do Vectry cyganów :). Traskę do Budapesztu pokonujemy w miarę szybko, wjeżdżając do Budapesztu opowiadamy Krzysiowi historię z dnia poprzedniego o obwiezieniu nas po Zvoleniu i o tym, że opiszemy go na blogu (co właśnie robię niach niach :P) na co Krzyś odpowiada: 'Nie no to pewnie podróż ze mną jest mega nudna, to pokażę wam zamek" i od tego momentu zaczyna się objazd po Budapeszcie, niestety droga do zamku jest zamknięta bo jacyś ludzie protestują. Centrum Budapesztu wydaję się nam bure u przytłaczające podobnie jak w powieści "Zbrodnia i Kara" St. Petersburg. W wąskich uliczkach centrum jedziemy za zupełnie nie wąską starą amerykańską furą, podziwiamy jak KFC może być połączone z klubem do striptizu, Krzyś pokazuje nam imprezowe serce Budapesztu i opowiada o knajpie gdzie można spotkać dużo polaków, (dla nas i tak już ich za dużo w Polsce ;P). Krzyś opowiada, że mieszka na nowym osiedlu na obrzeżach Budapesztu, o tym że dalej nie nauczył się węgierskiego bo w pracy angielski mu wystarcza i o tym, że można się nauczyć odczytywać horrendalnie długie i absurdalne nazwy miejscowości na znakach drogowych :)
Po objeździe Budapesztu Krzyś jedzie nas odwieść na autostradę M7, gdyż myślał że pojedziemy najprostszą drogą do Chorwacji :P ale nie nie, nie tędy droga. Skun przeczuwał już wcześniej, że nie do końca się dogadaliśmy, my jedziemy przez Bośnię więc musimy na M6 się dostać. Krzyś nadrabia jeszcze więcej drogi, (wielkie dzięki!) ogarnia jak dojechać tam na nawigacji i podwozi nas najdalej jak może bez płacenia za winiety, na wylot autostrady M6 i drogi nr 6. Szybkie siku w krzakach, Katja w japonkach po raz pierwszy ma konfrontacje z suchą, gryzącą, drapiącą kującą roślinnością ;P Podejmujemy decyzję, że lecimy autostradą, a nie równoległą drogą. Przechodzimy na wjazd na autostradę by po ok 10 min...


STOP nr 6
Auto: AUDI A4                              Trasa: Budapest - autostrada przy Dunajuvaros (C-D)

Zatrzymuję się czarne Audi A4 kombi, nie mogąc się dogadać po ang. przechodzimy na łamany niemiecki ze Skuna strony, gdy ta forma komunikacji zawodzi wkracza mapa do akcji. Wsiadamy. Podczas ładowanie plecaków do bagażnika oczom naszym ukazuję się karton z TV LCD, gdy dodamy do tego aparycję kierowcy czyli: ciemna karnacja, żelik na włosach, złoty gruby łańcuch na szyi, złoty sikor i czarny błyszczący dresik z białymi paskami robi się ciekawie. Po jakimś czasie jazdy autostradą ze średnia prędkością 180-220km/h, muzyka z bałkańskiego techno zmienia się w klimaty Allah akbar jest już naprawdę ciekawie :).  Pyta nas czy chcemy na parkingu przy autostradzie wysiąść czy też może na stacji benzynowej, oczywiście przy okazji tego pytania zatrzymuje się na środku autostrady przy parkingu. My podejmujemy decyzje (patrząc na pusty parking), że dużo łatwiej będzie ze stacji :) I co zabawne okazuję się, że pojawia się zjazd gdzie gościu musi odbić, a stacji nie ma :) No cóż wysadza nas na autostradzie wyciągamy plecaki i wtedy obok LCD ukazuje się hełm strażacki. Mówi nam, że tu bardzo niebezpiecznie łapać, że policja może nas zgarnąć itd. W sumie baaardzo miły człowiek, i tak właśnie czasem wygląd zewnętrzny może mylić:)
My zostajemy na autostradzie Audi odjeżdża zjazdem....by po chwili wrócić na wstecznym i nas zabrać znów :) Ruszyło go sumienie :P bo podwiózł nas 200m dalej na wjazd na autostradę:P
Tu łapiemy, łapiemy, łapiemy i łapiemy....na tabliczce między innymi Pecs, Gas Station...nic nie działa, jest ciepło i słoneczko powoli zaczyna zachodzić, a my nie mamy jedzenia i woda się kończy :P Katja chcę sprawdzić jak łapie się bezpośrednio na autostradzie, idziemy rowami, dużo puszek po redbullach i zdechła mysz :P (nie ma jak sprzyjające warunki do życia:P), po chwili wracamy tymi samymi rowami :) bo auta na autostradzie too fast, a (znikome!) auta wyjeżdżające naszym zjazdem już za bardzo się na dole rozpędzają ;). W wyobraźni już lookamy na miejsce na namiot, zatrzymuję się gościu z obsługi autostrady, myślimy że chcę nas wziąć, choć na stację. Dupa blada tylko nam przekazuje wieść, że autostrada to nie miejsce dla nas i mamy nie łapać tu. Looser. :P Zostajemy :)
Ileś kilometrów dalej na horyzoncie jest jakieś miasto, nie mamy pojęcia jakie choć mamy znak 10m od nas, no ale to Węgry:P Powstaje plan, że można tam się po jedzenie wybrać, ale planem zostaje bo 
zaczynamy się wydurniać i nagle zatrzymuje się autko z rodzinką w środku...

STOP nr 7
Auto: Ford Focus C-MAX                              Trasa:  autostrada przy Dunajuvaros - Mohacs (D-E)

Wsiadamy, rodzinka Węgrów czyli Pan Węgier i Pani Węgier, mieszkający w miejscowości Mohacs. Wracali z wizyty u starszego syna który studiował w Dunajuvaros i jest wielkim fanem Chelsea. Nie mówią po angielsku i tylko po niemiecku i węgiersku co ogranicza naszą zdolność do komunikacji porównywalnie do dogadania się żółwia lądowego z wiewiórką :) Po drodze okazuje się, że stacja benzynowa była ok 3 km dalej od naszego zjazdu na autostradzie :P, no ale mogła być 40km :P Rodzinka by skumać dokąd my chcemy jechać zatrzymują się na kolejnej stacji, a tam proszę pana stacjonującego na stacji by się dogadał z Rafałem. Też nie mówi po angielsku, ale za to bierze mapę ze stacji i na migi załatwia sprawę. Uwaga i tu okazuję się, że jadą do miejsca czyli miejscowości Mohacs czyli genialnie bo nasza autostrada co dziwne skręca w pewnym momencie o 90st w stronę miejscowości Pecs, a ich miejscowość jest idealnie na naszej trasie :) taadam. Z tej stacji dostaliśmy w prezencie Kinder Bueno oraz po wodzie. Dziękujemy za kolejny miły gest, który jak się okazało później był tylko wierzchołkiem góry lodowej w ich wydaniu :D (ale o tym później). Zapada zmierzch, rodzinka podśpiewuje w rytm "Moves like jagger" dojeżdżamy do Mohacs pytają gdzie śpimy, my na migi odpowiadamy:"namiot, kamping...", na co rodzinka pyta:"To może macie ochotę u nas spędzić noc" Woow no jasne, że chcemy choć lekko zakłopotani, kilka minut później już jesteśmy na podjeździe ich domku.




NOCLEG nr 2
Miejsce: Domek przemiłej rodziny w Mohac (HU)

Jak dojechaliśmy do domku było już ciemno, miejscowość Mohacs to małe miasteczko kilka kilometrów od autostrady i 15 km od granicy z Chorwacja, tylko tą troszkę inną Chorwacją jaką wszyscy znają, nie było tam gór, morza, i 35st. w cieniu :) Powracając do naszych Węgrów, ich jednorodzinny domek w dzielnicy samych domków wyglądał bardzo przytulnie, a perspektywa rozbicia namiotu w ogródku a nie na stacji benzynowej też była miła :) Jak się później okazało ten sposób myślenia o trawce w ogródku był baardzo mylny :P Od progu.....od bramy wjazdowej przywitał nas Axel, przesympatyczny mieszkaniec ogródka młody Golden Retriver :) Choć time to time dostaje pozwolenie na wbicie się do domku :) My od razu dostaliśmy takie zaproszenie i zamiast spać w ogródku dostaliśmy kanapki z paprykarzem, do piciu mleko, potem poleciało już z górki, i mega miłym gestom nie było końca :P W domku był też syn i córka, syn mówił jako tako po angielsku, ale na tyle dobrze, że mieliśmy zapewniona komunikacje i poza jedna wpadką ze strony Skuna kiedy to zamiast (o pysznym gulaszu) powiedzieć My mothers cook is more spicy then yours mother. ...powiedział My mothers cook is more tasty then your :D buhahaha na szczęście syn w porę tego nie przetłumaczył :P
Potem wspólne zdjęcia, piwka, wspomniany gulasz z ryby (miała koości!:P), z makaronem, Skun pożera ostra papryczki aż rodzinka jest w szoku, przypomnijmy, że Węgrzy słyną z ostrej kuchni:) Mówimy, że Katja ma jutro urodziny, co chyba zostaje zrozumiane jak to że ma dziś, pojawią się więcej piwka, likier, kuzyn z jeszcze większą ilością piwka, kuzyn w stylu piłkarza, lub nie tylko w stylu :P Zostajemy oprowadzeni po domku i MAMY WYBRAĆ SOBIE POKÓJ!!! w jakim chcemy spać, pada pytanie czy potrzebujemy ręczników, zostaje nam zrobiona CIEPŁA! kąpiel w wannie! No generalnie opad szczęki :D Podczas długich rozmów Skun wspomina coś o polskich oknach, nie trzeba długo czekać i już po chwili tata przynosi właśnie takie okno :P  Idziemy spać w pokoju nieobecnego brata, wcześniej wspomnianego fana Chelsea, pokój dokładnie wygląda jak pokój fana tej drużyny, dostajemy na noc TV z którego i tak nie skorzystamy bo padamy na pyszczki :P W nocy w pokoju jest duszno bo nie otwieramy okna :P Generalnie jesteśmy w szoku jak obcy ludzie mogą być dobrzy i ile dać komuś przypadkowemu. Jedyne czym możemy się odpłacić to krówki, a i za krówki dostajemy w "odwecie" wafelki Hanuta. JESZCZE RAZ OGROMNE DZIĘKI jeżeli to kiedyś przeczytacie.

suszenie namiotu
nasza miejscówa


suszenie Katji

4 Stop :) Paul Senior


granica Słowacja-Węgry

artyzm

autostradowa miejscówka

Krzyś i S40

może nie wygląda ale mistrz!
prawie cała rodzinka (bez brata i Axela)


 
główny kucharz rodziny :)

Axel i noga kuzyna

imprezka w przedpokoju

hraaap hraaap ślinie ścianę





czwartek, 22 września 2011

17 wrzesnia, Dzien 2

http://g.co/maps/y9uge

STOP nr 1
Auto: Opel Zafira                               Trasa: Skawa - Jablonka (na mapce A-B)

Ledwo zdazylismy wyciagnac rece a zatrzymal sie pierwszy nadjezdzajacy samochod : D Przemile malzenstwo, Andrzej z zona, dowiezli nas do docelowej Jablonki. Po raz pierwszy od 4 lat byli na wypadzie bez dzieci, fotografowie slubni zmierzajacy wlasnie na foto misje. W latach "wczesnej mlodosci" przemierzyli Polske na stopa z Krakowa do Gdanska. W Nowym Dworze Mazowieckim ostrzegano ich, ze rozstawienie tam na dziko namiotu grozi podpaleniem i zabiciem! Zostaki jednak ocaleni i wywiezieni 30km za grozna miejscowosc, gdzie byli juz bezpieczni : ) Pozniej z trasy zgarnal ich jakis prawnik, ktory zostawil im klucz do domu rodzicow, z zupa pomidorowa na kuchence a rano klucz mieli zostawic po prostu pod wycieraczka, yeaaah : D

 W Jablonce cyknelismy sobie pamiatkowa fote i fruu do kantoru. Wymienilismy kaske glownie na euro ale tez na kuny i forinty, Katja spila kawke z baru za 2,50pln z takiej kozackiej szklanki z koszyczkiem ale bez koszyczka, po drodze na wylotowke wizyta w aptece "Pod Zbawicielem" i czlapu czlapu w strone Chyznego.
Godzina daremnego lapania stopa, Skun skoczyl do Biedronki ktora mielismy za plecami po wode i lody, ktore jedlismy na drodze lecz Katja nie dojadla do konca, bo...

STOP nr 2
Auto: Skoda Octavia                              Trasa: Jablonka - Banská Bystrica (B-C)

Mloda parka Slowakow, czesto bywaja w Krakowie, lubia wspinaczki i Tatry. Gadka o Jurze Krakowsko-Czestochowskiej i o naszej wyprawie, kimajaca z otwartymi ustami Katja, krotka przerwa przy skate parku w Rozemborok. Rafal opowiada mi o zgubieniu sie w gorach na snowboardzie i ratowaniu przez TOPR, bo przejezdzalismy przez Dolny Kubin a tam wlasnie sie zgubil. Super widoki na slowackie gory. Wysadzili nas na obwodnicy w Banska Bystrica, Robert zasmial sie z ciezaru Skunowego plecaka wyciagajac go z bagaznika.. za duzo t-shirtow : ) no i lapiemy dalej. 10 minut pozniej...


STOP nr 3
Auto: AUDI A6                              Trasa: Banská Bystrica - Zvolen (C-D)

Pan Marian.Gadanie o sytuacji zakupowej PL-SK, cenach paliwa, drogach. Baza wojskowa, opowiedzial o miejscu swojego urodzenia i drewnianym domku bez zasiegu komorkowego. Pozniej przewiozl nas po calym Zvolen jako wycieczke krajoznawcza: czolg, zamek, centrum handlowe, szkola wysoka - po slowacku to szkola wyzsza, a autobusowa stanica to dworzec autobusowy : D lodowisko, padniety kombinat przemyslowy. Nadrobil dla nas drogi zeby wysadzic nas w mega dogodnym miejscu, nie dosc ze na wylotowce to jeszcze obok campingu. Na dowidzenia, gdy wyciagalismy plecaki z bagaznika rzekl: "tylko nie zabierajcie mojego laptopa" : D


NOCLEG nr 1
Miejsce: Camping Zvolen

Łapaliśmy stopa na wszelakie sposoby, warte polecenia (choć zupełnie nieskuteczne w tym momencie) to wymachiwanie czerwoną bluzą a'la corrida style, na Gracjana Roztockiego, na dzikie tańce, oraz na suszenie zębów niczym gwiazdy Hollywood (ale chyba nie mamy aż takich zębów :P). Ale jak już wspominaliśmy to nic to nie dało:) Mieliśmy na oku po drugiej stronie fajną miejscówkę za stacją benzynową po lewej i camping po prawej, jako że to początek jako łajzy wybraliśmy camping. Po pierwszych negocjacjach cenowych stwierdziliśmy, że nie dziękujemy i odpuszczamy. Bo głupio wydać już 10E na starcie :) jak się potem okazało był to nasz jeden z najdroższych noclegów ;) No ale nic dziadzia z recepcji skusił nas promocją, za za połowę ceny "możemy przespać się pod namiotem", ach te SUBTELNE różnice w językach Sk i Pl :P  Namiotem okazał się rozbity duży namiot ogrodowy, który robił za jadalnię :) A my mieliśmy spać na ławach :) Pewnie byśmy na to poszli, ba nawet poszliśmy, ale dopłaciliśmy za możliwość rozbicia namiotu naszego bo raz że jeszcze byliśmy nie wkręceni w tego stopa, dwa że była to dolina w górach i robiło się nie tylko zimno, ale i mocno wilgotno. Więc Skun popełzł do dziadka dopłacił kasę i rozbiliśmy nasz namiot....w namiocie "jadalni" :D A co będziemy moczyć się :)  Na kolację wsunęliśmy mieszankę studencką popitą ciepła herbatką, taki test kuchenki turystycznej i ok 21:30 poszliśmy spać (śniąc o czekających nas przygodach:P) by zaatakować od rana :)


pierwszy autostop:)
W Jabłonce łapanie dla jaj na Albanię :)
To wymownie pokazuje co nas czeka






wtorek, 20 września 2011

START 16 wrzesnia 2011, Dzien 1, Trasa: Gdansk Wrzeszcz - Chabowka


Na peron w Gdansk Wrzeszcz docieramy kilka minut przed odjazdem gdzie mama Rafala przekazuje nam siatke pelna slodyczy (przydaly sie pozniej jako podarki :)) Godzina 18:26 -wyruszamy do Chabowki. W trakcie 17 godzinnej podrozy Katja przez chwile bawi sie w konduktora przejmujac od niego magiczna masznke do drukowania biletow i wydaje wspolpasazerce bilet do Ilawy.

Rafalowi sni sie leniwy tygrys albinos z warkoczykami :) Parka rowerzystow jadaca z nami w przedziale non stop narzeka, tabuny ludzi (wrogow) :) przedzieraja sie do naszego przedzialu pomimo szczelnie zaslonietych firanek :) To byłby pikus, ale prawie odłaczyli nas od lokomotywy panowie w pomaranczowych kubraczkach.

Na nasze szczescie pomylili sie i nas nie znalezli, i tak oto pozostalismy ostatnim wagonem z drzwiami zwiazanymi super hiper wytrzymalym sznurkiem z majtek maszynisty. Pociag opuszczamy o 11:18 w Chabowce.   Pogoda nam dopisuje swieci sloneczko, szybkie sniadanko na murku..(nigdy nie kupujcie bułek w Chabowce- najdrozsze bułki swiata). Dochodzimy z buta na droge E77 w Skawie, sciagamy majt.....plecaki i lapiemy stopa.

przepakowanko w Jabłonce
nie kupujcie bułek w Jabłonce -DROGIE!
burdelik :P



druciane PKP
doobra sałatka;)












(piszemy z Sarajeva z kafejki i padamy na pyski :) wiec to be continued soon :P

piątek, 16 września 2011

Godzina zero nadejszła!

No i ostatni dzień który mieliśmy na przygotowania właśnie dobiega końca, o 18:26 wyjeżdżamy w 16,5 godziną podróż pekapem do Chabówki : ) Od rana dziś biegaliśmy po Gdańsku i załatwialiśmy najpotrzebniejsze rzeczy, czyli:

- roczne ubezpieczenia ISIC (nie żebyśmy planowali wrócić dopiero za rok, po prostu ekonomiczniej i na kolejne wakacje będzie)
- bilety pkp do Chabówki
- kawa i papierosy dla Katji
- prowiant na podróż
- czerwone jak ogień tenisówki HD
- buty do pływania po wodach bałkańskiego wybrzeża (kamieniste plaże i dno morza) i chroniące przed czychającymi w głębinach jeżowcami!
- zalaminowaną mapę Chorwacji i okolic

Szybkie pakowanie/przepakowywanie.. ciekawe o ilu rzeczach zapomnieliśmy : ) konta bankowe wyczyszczone, wszystkie oszczędności wymienimy na Euro już w Chabówce. Skun właśnie się myje i goli, kto wie kiedy będziemy mieli kolejną okazję do gruntowniejszego szorowania, pomijając okoliczne ukradkowe oszukańcze mycie chusteczkami w toalecie jakiegoś przydrożnego baru. Nastroje dopisują, ja dopijam kawę, Skun układa włosy (hiehie) i wyruszamy!

Kolejny post zamieścimy już z drogi jeśli tylko nadarzy się okazja : )

Trzymajcie kciuki! Albania trip - czas - start!

czwartek, 15 września 2011

Pakowanie i ogarnianie part 1

Ostro załatwiamy ostatnie sprawy, ostatnie zakupy.  Dalej trudno nam w to uwierzyć, że już za 2 dni będziemy w zupełnie innym świecie, zdani tylko na siebie :) A teraz wielki chaos przed wyjazdowy i ciągle towarzyszące uczucie czy o czymś nie zapomnieliśmy ;D ?

Dzisiejsze zakupy:
-namiot Fjord Nansen Lima II (zdamy relacje czy warto było)
-zestaw sztućców Lite My Fire (polecam)
-za laminowanie kartki A3
-2x grubaśne markery
-2x butle gazowe

Pilnie poszukiwane -czyli plan na jutro:
-nóż a'la Rambo (ja mój gdzieś posiałem)
-2x taśma srebrna do kneblowania ludzi :)
-sandały dla Katji bo zamówione...ups no nie dotarły :)
-2x bilety do Chabówki
-2x wyrobienie kart ISIC z ubezpieczeniem
 -... i tu właśnie pojawia się co jeszcze ;)

Lista rzeczy
test namiotu :P

Plan

Generalnie od dawna chodziło mi po głowie by wybrać się albo do Albanii albo do Gruzji. No i w końcu po troszkę nieudanej realizacji planu w 2010, udało się ;) Do planu przekonałem Katje i razem zaczęliśmy kombinować co i jak, gdzie i kiedy ;D  iii tak oto zrodził się nasz PLAAAN:)

A plan to: przejechać na stopa przez Słowację, Węgry, kawałek Chorwacji, Bośnię i Hercegowinę, góry Czarnogóry i dotrzeć do Albanii...a następnie wrócić wybrzeżem relaksując się i chilloutując w słoneczku, gdy w Polsce będzie już prze zemnie najbardziej nielubiana pora roku czyli jesień :)

Czerwonym kolorem zaznaczyliśmy schematycznie trasę do Albanii, a niebieski to come back :)

 Trasę przez Polskę stwierdziliśmy, że lepiej będzie zaatakować pociągiem więc pierwszy etap sponsoruje PKP i trasa Gdańsk-Chabówka będzie trwała ponad 16 h :D:D:D Love PKP :)