czwartek, 20 października 2011

18 września 2011, Dzień 3, Trasa: Bańska Bystrica-Mohacs


http://g.co/maps/49j64

Poranek po pierwszej nocy na tripie w namiocie był bardzo miły, prysznic, kupa ;P, suszenie namiotu (taaak nie ma jak nie otworzyć otworów wentylacyjnych i nachuchać:P), jako że spaliśmy w dolinie przy górskim strumyku słonko docierało z opóźnieniem przebijając się przez drzewa :P i właśnie z tego powodu musieliśmy przestawiać namiot co kilka minut by wysechł na słońcu, a nie stał w cieniu:P Stwierdziliśmy następnie już po spakowaniu się, że może skoro mamy jeszcze drobne wyszperane po naszych domach euro to można je na bogato wydać na śniadanie + kawę dla Katji (bo to mega kawoszka, ale o tym później) w przy campingowym barze. Mieliśmy ochotę na jajecznicę, a karta niby przetłumaczona na angielski, ale nie wszędzie, i choć słowackie nazwy brzmią łudząco podobnie tylko trochę śmieszniej od polskich to jest to podpucha uważajcie :) Z karty wybraliśmy zatem 2x "Jaternice" i kawę. Głodni czekaliśmy na naszą jajówę kiedy na stół wjechały 2 zestawy kaszanki + ogór + chlebek na zapchanie :P   Cóż była to pierwsza kaszanka Skuna w życiu :P Zjadł ze smakiem, ale fanem nie został:) Później patrząc w kartę znaleźliśmy "Wychlastane jajca", ale weź tu bądź odważny i zamów u wielkiej kobiety za barem "wychlastane jajca" :D
Po śniadanku, do tankowaliśmy jeszcze wody do butli i wyszliśmy przed camping łapać stopa:P Chwilę postaliśmy łapiąc w pobliskiej zatoczce po czym przyjechała policja i zaczęła łapać (niekoniecznie stopa, choć chętnie się zatrzymywali:P) z drugiej strony ulicy. Przez nich prawie przegapiliśmy naszego pierwszego stopa tego dnia bo myśleliśmy, że to ich żniwo. Okazało się jednak, że to nasza zdobyć i ruszyliśmy...

STOP nr 4
Auto: Renault Megane Scenic                               Trasa: Zvolen-Sahy (na mapce A-B)

Pierwszym stopem tego dnia okazało się starsze małżeństwo Słowaków jechali do Sahy po paprykę bo podobno to najlepsza miejscówka i pora na jej zbieranie, w sumie trudno się dziwić to praktycznie już Węgry, a Ci słyną z papryki :) Nie za bardzo mówili po ang, trochę po niemiecku. Ale rozumieli co któreś tam polskie słowo, po jakimś czasie trudów rozmowy ucichła :P i tylko co jakiś czas przerywaliśmy milczenie i oglądanie widoków za oknem jakąś anegdotą, a to o kuchni, a to o ich dzieciach lub o celu naszej podróży. Warto dodać, że Pan starszy wyglądał jak troszeczkę mniejsza (i z krótszą brodą) wersja Seniora z programu Orange County Choppers :) Zbliżając się do Sahy powiedzieli nam, że kilka aut za nami jedzie auto na polskich blachach i może uda się je zatrzymać (no nie udało się ;P).  Podwieźli nas na samą granicę, tzn. jej pozostałość i nadrobili przy tym trochę drogi. Dziękujemy :)
Na granicy brud, smród i full śmieci. Szczur buszujący w śmieciach. Gryzoń był wybitnie odważny bo spokojnie kończył obiad i Skunowi nie udało się go wywabić na ulicę pomimo wydawania dziwnych dźwięków i machania łapami :) Kilka fotek, dużo polskich autokarów które zatrzymywały się przy kantorach, ale nas oczywiście nie widziały ;P Katja dowiaduje się, że motocykliści i autostopowicze się pozdrawiają na trasie, po chwili łapania (bo wiele tego nie jeździło), zatrzymuję się rozklekotany Opel Vectra z parką wyglądającą na cyganów, w środku pokrowiec "miś" na siedzeniach i syf :) Gościu pokazuje międzynarodowy gest, że chcę kasę...Skun na to udaje durnia i mówi, że nie wie o co chodzi, ale chcemy do Budapesztu. W końcu cygan sięga do zakamarków umysłu i wyławia angielskie słowo "Money, 8 Euro" :D Pasujemy i dobrze bo za chwilę zatrzymuję się...

STOP nr 5
Auto: Volvo S40                            Trasa: Sahy - Budapest (B-C)

Krzysiu, młody Polak spod Wrocławia, pracuje w Budapeszcie i sprzedaje usługi finansowe. Mega spoko pozytywny gość. W 2005 mieszkał sobie i pracował w UK. Opowiadamy trochę o sobie i tripie, Krzyś opowiada nam o Budapeszcie i Węgrach. Opowiada nam jak jeździ się chillować nad Balaton, ale na przeciwny brzeg niż ten z miejscowością Siofok. Jego Volvo jest super czyste w przeciwieństwie do Vectry cyganów :). Traskę do Budapesztu pokonujemy w miarę szybko, wjeżdżając do Budapesztu opowiadamy Krzysiowi historię z dnia poprzedniego o obwiezieniu nas po Zvoleniu i o tym, że opiszemy go na blogu (co właśnie robię niach niach :P) na co Krzyś odpowiada: 'Nie no to pewnie podróż ze mną jest mega nudna, to pokażę wam zamek" i od tego momentu zaczyna się objazd po Budapeszcie, niestety droga do zamku jest zamknięta bo jacyś ludzie protestują. Centrum Budapesztu wydaję się nam bure u przytłaczające podobnie jak w powieści "Zbrodnia i Kara" St. Petersburg. W wąskich uliczkach centrum jedziemy za zupełnie nie wąską starą amerykańską furą, podziwiamy jak KFC może być połączone z klubem do striptizu, Krzyś pokazuje nam imprezowe serce Budapesztu i opowiada o knajpie gdzie można spotkać dużo polaków, (dla nas i tak już ich za dużo w Polsce ;P). Krzyś opowiada, że mieszka na nowym osiedlu na obrzeżach Budapesztu, o tym że dalej nie nauczył się węgierskiego bo w pracy angielski mu wystarcza i o tym, że można się nauczyć odczytywać horrendalnie długie i absurdalne nazwy miejscowości na znakach drogowych :)
Po objeździe Budapesztu Krzyś jedzie nas odwieść na autostradę M7, gdyż myślał że pojedziemy najprostszą drogą do Chorwacji :P ale nie nie, nie tędy droga. Skun przeczuwał już wcześniej, że nie do końca się dogadaliśmy, my jedziemy przez Bośnię więc musimy na M6 się dostać. Krzyś nadrabia jeszcze więcej drogi, (wielkie dzięki!) ogarnia jak dojechać tam na nawigacji i podwozi nas najdalej jak może bez płacenia za winiety, na wylot autostrady M6 i drogi nr 6. Szybkie siku w krzakach, Katja w japonkach po raz pierwszy ma konfrontacje z suchą, gryzącą, drapiącą kującą roślinnością ;P Podejmujemy decyzję, że lecimy autostradą, a nie równoległą drogą. Przechodzimy na wjazd na autostradę by po ok 10 min...


STOP nr 6
Auto: AUDI A4                              Trasa: Budapest - autostrada przy Dunajuvaros (C-D)

Zatrzymuję się czarne Audi A4 kombi, nie mogąc się dogadać po ang. przechodzimy na łamany niemiecki ze Skuna strony, gdy ta forma komunikacji zawodzi wkracza mapa do akcji. Wsiadamy. Podczas ładowanie plecaków do bagażnika oczom naszym ukazuję się karton z TV LCD, gdy dodamy do tego aparycję kierowcy czyli: ciemna karnacja, żelik na włosach, złoty gruby łańcuch na szyi, złoty sikor i czarny błyszczący dresik z białymi paskami robi się ciekawie. Po jakimś czasie jazdy autostradą ze średnia prędkością 180-220km/h, muzyka z bałkańskiego techno zmienia się w klimaty Allah akbar jest już naprawdę ciekawie :).  Pyta nas czy chcemy na parkingu przy autostradzie wysiąść czy też może na stacji benzynowej, oczywiście przy okazji tego pytania zatrzymuje się na środku autostrady przy parkingu. My podejmujemy decyzje (patrząc na pusty parking), że dużo łatwiej będzie ze stacji :) I co zabawne okazuję się, że pojawia się zjazd gdzie gościu musi odbić, a stacji nie ma :) No cóż wysadza nas na autostradzie wyciągamy plecaki i wtedy obok LCD ukazuje się hełm strażacki. Mówi nam, że tu bardzo niebezpiecznie łapać, że policja może nas zgarnąć itd. W sumie baaardzo miły człowiek, i tak właśnie czasem wygląd zewnętrzny może mylić:)
My zostajemy na autostradzie Audi odjeżdża zjazdem....by po chwili wrócić na wstecznym i nas zabrać znów :) Ruszyło go sumienie :P bo podwiózł nas 200m dalej na wjazd na autostradę:P
Tu łapiemy, łapiemy, łapiemy i łapiemy....na tabliczce między innymi Pecs, Gas Station...nic nie działa, jest ciepło i słoneczko powoli zaczyna zachodzić, a my nie mamy jedzenia i woda się kończy :P Katja chcę sprawdzić jak łapie się bezpośrednio na autostradzie, idziemy rowami, dużo puszek po redbullach i zdechła mysz :P (nie ma jak sprzyjające warunki do życia:P), po chwili wracamy tymi samymi rowami :) bo auta na autostradzie too fast, a (znikome!) auta wyjeżdżające naszym zjazdem już za bardzo się na dole rozpędzają ;). W wyobraźni już lookamy na miejsce na namiot, zatrzymuję się gościu z obsługi autostrady, myślimy że chcę nas wziąć, choć na stację. Dupa blada tylko nam przekazuje wieść, że autostrada to nie miejsce dla nas i mamy nie łapać tu. Looser. :P Zostajemy :)
Ileś kilometrów dalej na horyzoncie jest jakieś miasto, nie mamy pojęcia jakie choć mamy znak 10m od nas, no ale to Węgry:P Powstaje plan, że można tam się po jedzenie wybrać, ale planem zostaje bo 
zaczynamy się wydurniać i nagle zatrzymuje się autko z rodzinką w środku...

STOP nr 7
Auto: Ford Focus C-MAX                              Trasa:  autostrada przy Dunajuvaros - Mohacs (D-E)

Wsiadamy, rodzinka Węgrów czyli Pan Węgier i Pani Węgier, mieszkający w miejscowości Mohacs. Wracali z wizyty u starszego syna który studiował w Dunajuvaros i jest wielkim fanem Chelsea. Nie mówią po angielsku i tylko po niemiecku i węgiersku co ogranicza naszą zdolność do komunikacji porównywalnie do dogadania się żółwia lądowego z wiewiórką :) Po drodze okazuje się, że stacja benzynowa była ok 3 km dalej od naszego zjazdu na autostradzie :P, no ale mogła być 40km :P Rodzinka by skumać dokąd my chcemy jechać zatrzymują się na kolejnej stacji, a tam proszę pana stacjonującego na stacji by się dogadał z Rafałem. Też nie mówi po angielsku, ale za to bierze mapę ze stacji i na migi załatwia sprawę. Uwaga i tu okazuję się, że jadą do miejsca czyli miejscowości Mohacs czyli genialnie bo nasza autostrada co dziwne skręca w pewnym momencie o 90st w stronę miejscowości Pecs, a ich miejscowość jest idealnie na naszej trasie :) taadam. Z tej stacji dostaliśmy w prezencie Kinder Bueno oraz po wodzie. Dziękujemy za kolejny miły gest, który jak się okazało później był tylko wierzchołkiem góry lodowej w ich wydaniu :D (ale o tym później). Zapada zmierzch, rodzinka podśpiewuje w rytm "Moves like jagger" dojeżdżamy do Mohacs pytają gdzie śpimy, my na migi odpowiadamy:"namiot, kamping...", na co rodzinka pyta:"To może macie ochotę u nas spędzić noc" Woow no jasne, że chcemy choć lekko zakłopotani, kilka minut później już jesteśmy na podjeździe ich domku.




NOCLEG nr 2
Miejsce: Domek przemiłej rodziny w Mohac (HU)

Jak dojechaliśmy do domku było już ciemno, miejscowość Mohacs to małe miasteczko kilka kilometrów od autostrady i 15 km od granicy z Chorwacja, tylko tą troszkę inną Chorwacją jaką wszyscy znają, nie było tam gór, morza, i 35st. w cieniu :) Powracając do naszych Węgrów, ich jednorodzinny domek w dzielnicy samych domków wyglądał bardzo przytulnie, a perspektywa rozbicia namiotu w ogródku a nie na stacji benzynowej też była miła :) Jak się później okazało ten sposób myślenia o trawce w ogródku był baardzo mylny :P Od progu.....od bramy wjazdowej przywitał nas Axel, przesympatyczny mieszkaniec ogródka młody Golden Retriver :) Choć time to time dostaje pozwolenie na wbicie się do domku :) My od razu dostaliśmy takie zaproszenie i zamiast spać w ogródku dostaliśmy kanapki z paprykarzem, do piciu mleko, potem poleciało już z górki, i mega miłym gestom nie było końca :P W domku był też syn i córka, syn mówił jako tako po angielsku, ale na tyle dobrze, że mieliśmy zapewniona komunikacje i poza jedna wpadką ze strony Skuna kiedy to zamiast (o pysznym gulaszu) powiedzieć My mothers cook is more spicy then yours mother. ...powiedział My mothers cook is more tasty then your :D buhahaha na szczęście syn w porę tego nie przetłumaczył :P
Potem wspólne zdjęcia, piwka, wspomniany gulasz z ryby (miała koości!:P), z makaronem, Skun pożera ostra papryczki aż rodzinka jest w szoku, przypomnijmy, że Węgrzy słyną z ostrej kuchni:) Mówimy, że Katja ma jutro urodziny, co chyba zostaje zrozumiane jak to że ma dziś, pojawią się więcej piwka, likier, kuzyn z jeszcze większą ilością piwka, kuzyn w stylu piłkarza, lub nie tylko w stylu :P Zostajemy oprowadzeni po domku i MAMY WYBRAĆ SOBIE POKÓJ!!! w jakim chcemy spać, pada pytanie czy potrzebujemy ręczników, zostaje nam zrobiona CIEPŁA! kąpiel w wannie! No generalnie opad szczęki :D Podczas długich rozmów Skun wspomina coś o polskich oknach, nie trzeba długo czekać i już po chwili tata przynosi właśnie takie okno :P  Idziemy spać w pokoju nieobecnego brata, wcześniej wspomnianego fana Chelsea, pokój dokładnie wygląda jak pokój fana tej drużyny, dostajemy na noc TV z którego i tak nie skorzystamy bo padamy na pyszczki :P W nocy w pokoju jest duszno bo nie otwieramy okna :P Generalnie jesteśmy w szoku jak obcy ludzie mogą być dobrzy i ile dać komuś przypadkowemu. Jedyne czym możemy się odpłacić to krówki, a i za krówki dostajemy w "odwecie" wafelki Hanuta. JESZCZE RAZ OGROMNE DZIĘKI jeżeli to kiedyś przeczytacie.

suszenie namiotu
nasza miejscówa


suszenie Katji

4 Stop :) Paul Senior


granica Słowacja-Węgry

artyzm

autostradowa miejscówka

Krzyś i S40

może nie wygląda ale mistrz!
prawie cała rodzinka (bez brata i Axela)


 
główny kucharz rodziny :)

Axel i noga kuzyna

imprezka w przedpokoju

hraaap hraaap ślinie ścianę